Imieniny: Wiktoryna, Helmuta, Eustachego

Wydarzenia: Dzień Metalowca

Książka

 fot. materiały prasowe

Niedawno na rynku ukazała się książka ks. Wojciecha Węgrzyniaka „O co nam właściwie chodzi? Nie piszę, by inni się zgadzali”, wydana przez Dom Wydawniczy „Rafael”, która jest zbiorem tekstów z jego bloga, gdzie porusza on tematy dotyczące życia Kościoła, Polski i społeczeństwa. W wywiadzie z tym krakowskim duchownym i znanym rekolekcjonistą pytamy m.in. o poprzestawiane ludzkie sumienia oraz dlaczego czasem warto sięgać po argumenty innych.

Łukasz Kaczyński: „O co właściwie nam chodzi?” to tytuł Księdza książki. Czy znajdziemy w niej na to odpowiedź?

Ks. Wojciech Węgrzyniak: Odpowiedź na to pytanie musi znaleźć sobie każdy sam. Natomiast mam nadzieję, że książka przynajmniej zachęci do pomyślenia i skonfrontowania własnych myśli z myślami autora.

Ł.K.: Podtytuł brzmi "Nie piszę by inni się zgadzali" - czy to jest zaproszenie do dyskusji o kondycji współczesnego Kościoła?

K.W.W.: To przede wszystkim zaproszenie do myślenia i to nie tylko o Kościele. Często bowiem powielamy stereotypy, mówimy bardziej uczuciami niż przemyśleniami. Możemy się różnić, ale przede wszystkim spróbujmy pomyśleć, dlaczego się różnimy.

Ł.K.: Czy ludzie po jej przeczytaniu mają być bardziej śmiali w mówieniu o swojej wierze i o Kościele?

K.W.W.: To chyba zbyt piękne marzenie i książka nie pretenduje do takich zaszczytów. Jednak mam nadzieję, że powinna ona ułatwić wypowiadanie się na niektóre sprawy.

Ł.K.: Pisze Ksiądz w niej, że mamy poprzestawiane sumienia. Co to znaczy?

K.W.W.: Każdy ma jakiś defekt sumienia i chociaż robimy wiele wspaniałych rzeczy przy okazji na inne patrzymy nieszczęśliwie. Ktoś pomaga ubogim, ale jest za aborcją. Ktoś inny jest za życiem, ale przeciw uchodźcom. Jeszcze inny modli się wiele, ale nie potrafi wybaczyć najbliższym. Każdy z nas jest i grzesznikiem i świętym. To pozwala mieć wyrozumiałość dla innych i skupić się na dobru.

Ł.K.: Jakie jest główne przesłanie tej książki?

K.W.W.: Zanim wypowiemy się na jakikolwiek temat pomyślmy o logice i dobru. Świat bowiem stoi na prawdzie i miłości, a nie na manipulacjach i wyzysku.

Ł.K.: Spotkałem się z opinią, że ta książka podaje osobom wierzącym argumenty do dyskusji, do których często są prowokowani przez osoby  niewierzące. Jak Ksiądz czuje się z myślą, że jest dla wielu osób autorytetem albo mówiąc bardziej współcześnie pewnego rodzaju influencerem w refleksji o Kościele?

K.W.W.: Nie czuję się autorytetem czy influencerem. Staram się robić to, co robię w miarę sensownie, chociaż jako perfekcjonista najczęściej mam żal do siebie, że to czy tamto mogłem zrobić lepiej. Czasem nawet żartuję, że moje życie to festiwal straconych szans. Jeśli jednak pomimo całej słabości mogę się przydać komuś jak barierka na schodach do nieba, to Bogu dzięki.

Ł.K.: Nawiązując do poprzedniego pytania - dlaczego ludzie wierzący potrzebują gotowych argumentów, żeby wejść w dyskusję na bieżące tematy? Czy to znaczy, że sami boimy się wydawać osąd i potrzebujemy w tym lidera, za którym pójdziemy?

K.W.W.: Tak jak śpiewamy cudze piosenki, tak szukamy cudzych argumentów. Jeden jest dobry w muzyce, inny w sporcie, a jeszcze inny w sztuce dyskutowania. Chodzi o to, że czasem jakiś obraz, przykład, cytat, sposób myślenia trafia bardziej. Dlaczego by więc z niego nie skorzystać?

Ł.K.: Nie boi się ksiądz niektórymi swoimi wypowiedziami wkładać przysłowiowy „kij w mrowisko”?

K.W.W.: Przecież nie wkładam tego kija, by pozabijać mrówki ani nie mogę być posądzany o to, że mi zależy na klikalności, bo na niej nie zarabiam. Chodzi mi o to, byśmy pomyśleli - a nawet mrówki czasem są tak leniwe, że jak kija nie włożysz, to nie zobaczą świata z innej strony.

Ł.K.: A internet - blog czy też Facebook - to dobre miejsca, by dyskutować o sprawach Kościoła i wiary?

K.W.W.: Każde miejsce jest dobre, chociaż najlepsze jest to, kiedy rozmawiamy w cztery oczy. Wtedy zyskuje się najwięcej. Skoro jednak ludzie są w Internecie, to razem z nimi jest tam też Pan Bóg, Kościół i wiara. Osobiście Internet traktuję bardzo realnie. Nie uważam, że to jest wirtualny świat, ale świat realny, tak jak realna jest rozmowa przez telefon z kimś, kogo nie widzimy czy realne jest czytanie książek zapisanych trzy tysiące lat temu.

Ł.K.: Czy trudno kapłanowi być aktywnym w tych wirtualnych przestrzeniach dyskusji - jak sobie ksiądz z tym radzi na co dzień? I czy sądzi ksiądz, że kapłan powinien tak się angażować?

K.W.W.: Większych problemów osobiście z tym nie mam, ale być może dlatego, że rzadko wchodzę w dyskusje. Napisanie jednego zdania czy nawet kilku zdań na dzień, to naprawdę jest niewiele. Pod warunkiem, że się nie czyta komentarzy i nie wchodzi w ich komentowanie. Bo to zabiera nawet 2-3 godziny. Ale nawet jeśli się to czasem zdarza, to wtedy traktuję to jako spotkanie z ludźmi. Skoro potrafię spędzić wieczór z rodziną czy znajomymi na pogawędkach, to czemu nie poświęcić takiego czasu na rozmowę w sieci? Ksiądz musi być tam, gdzie są ludzie, a póki są ludzie w Internecie, tam nie może braknąć i księży.

Oceń treść:
Źródło:
;