Imieniny: Anieli, Sykstusa, Jana

Wydarzenia: Dzień Żelków

Świadkowie wiary

witraż z bazyliki świętego piotra fot. Dnalor 01 / wikipedia.org

„Duch wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha” (J 3,8).  Prawdziwość tych słów mogą potwierdzić także osoby konsekrowane. Powiew Ducha, którego doświadczyli (i nadal doświadczają), uzdalnia do rzeczy, jakich nie spodziewali się po sobie. Ich świadectwa są bardzo poruszające… 

 

- Miałam szczęście, że dość szybko odkryłam trzecią Osobę Boską. Stało się to na początku szkoły średniej, kiedy dołączyłam do Ruchu Światło-Życie. Potem było już tylko więcej, mocniej, głębiej... i tak jest do dzisiaj - mówi s. Janina Mateusiak, nazaretanka. - Znałam modlitwę do Ducha Świętego odmawianą na początku lekcji religii, ale podchodziłam do niej bez zachwytu. Później „wpadła” mi w ucho piosenka „Przyjdź Duchu Święty, ja pragnę...”. Stała się moją ulubioną modlitwą na wiele lat. Siły i mocy Ducha Świętego doświadczyłam po raz pierwszy bardzo mocno, gdy decydowałam się na życie zakonne. Jestem głęboko przekonana, że bez Niego nie byłoby w ogóle życia zakonnego i ciągle nowych osób, które się na nie decydują - podkreśla. 

 

Rada spowiednika

S. Janina wspomina, jak wspólnie z innymi oazowiczami rozmawiała o powołaniu kapłańskim i zakonnym. - Wtedy pojawiał się we mnie głos: „Ty? Gdzie? Z takiej «zapadłej dziury», jak mówiono o mojej miejscowości? Nie dasz rady, nie przyjmą cię, wyrzucą”. Jednak czasem, jakby niepostrzeżenie, na szarym końcu przychodziła myśl: „A może jednak ty? Bóg może wszystko”. Prawdziwa walka zaczęła się przed maturą. Rodzice zdecydowanie „skasowali” mój pomysł, a ja - grzeczna dziewczynka ze wsi - posłuchałam. Z miejsca skończył się pokój serca, wszystko było jakieś niespokojne, wiele osób wmawiało mi, że pewnie nieszczęśliwie się zakochałam. Czułam totalny zamęt w sercu, nerwy na zewnątrz, nie mogłam znieść sama siebie. Nie dostałam się na studia, więc podjęłam naukę w studium medycznym i na nowo zaczęłam pytać i szukać. Pewien kapłan poradził mi, bym prosiła o pomoc Ducha Świętego, szukała odpowiedzi w Bożym słowie i zdecydowanie szła za tym głosem, a wtedy wróci pokój serca. Jak będzie trudno, to znaczy, że obrałam dobry kierunek; kazał nie zawracać - opowiada siostra. 

 

Pokój powrócił

S. J. Mateusiak wspomina, że podjęła to wyzwanie z niedowierzaniem, ale nie miała żadnego innego pomysłu. Odpowiedź w słowie przyszła bardzo szybko. - Wstrząsnęła całym moim życiem, ale posłuchałam, nie cofnęłam się. Dokładnie pamiętam dzień, miesiąc, godzinę i kapłana, który zadał mi za pokutę rozważyć fragment Pisma Świętego, który otworzy mi się po modlitwie do Ducha Świętego na „chybił trafił”. Były to słowa: „Kto kocha ojca i matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. Szok, łzy, poruszenie… Wtedy był to najbardziej newralgiczny punkt w moim życiu. Gdy opadły pierwsze emocje, zdecydowanie powiedziałam Panu Bogu i sobie: „Idę, a Ty, Boże, zajmij się rodzicami”. Po tej decyzji powrócił pokój serca. Oczywiście, rodzice nadal nie zgadzali się z moim wyborem i nigdy nie dali zgody - przyznaje.

S. Janina jest szczęśliwą nazaretanką od 38 lat. - W klasztorze poznałam wiele innych modlitw do Ducha Świętego. Każdy dzień rozpoczynamy wspólnym przyzywaniem Jego obecności. Recytujemy na zmianę wszystkie zwrotki hymnu albo sekwencji do Ducha Świętego. Osobiście proszę Go o światło w różnych sytuacjach. Młodzi na katechezie czy podczas spotkań przed bierzmowaniem często pytają, jak poznać, że to On, jak Go usłyszeć. Jestem głęboko przekonana, że bez ciągłej współpracy z Duchem nie miałabym im nic sensownego do powiedzenia - podsumowuje.

 

W obronie wiary

O. Paweł Gomulak, oblat Maryi Niepokalanej, podkreśla, że najważniejszym momentem odkrycia obecności Ducha Świętego jest zwrócenia się do Boga: „Abba”, przejście z mentalności niewolnika do mentalności syna.

- Z tego płynie radość oraz entuzjazm życia zakonnego i w ogóle chrześcijaństwa. Dla mnie moment ten był bardzo ważny. Zmieniło się moje patrzenie na wiarę - przyznaje. - Niekiedy także w życiu zakonnym mamy wielu niewolników litery prawa, reguł, zwyczajów, a brakuje synów i córek. Staram się wsłuchiwać w Jego głos, aby On prowadził mnie do dojrzałości w wierze. Pewnie dokona się to, gdy dojrzeję do życia wiecznego. Obym tylko nie zgorzkniał! Jezus obiecał, że wtedy, gdy nie będziemy wiedzieć, co i jak powiedzieć, Duch Święty nam podpowie (por. Mt 10,19-20). Doświadczam tego na co dzień, nawet odwiedzając ludzi podczas wizyty duszpasterskiej - kontynuuje. - Duch Święty wiele razy kierował moje słowa w te miejsca życia, na które bym nie wpadł. Niekiedy słyszę: „Ojciec jest pierwszą osobą, której to powiedziałam/powiedziałem”. Wielu kapłanów doświadcza Jego prowadzenia w sakramencie pokuty i pojednania. Niemniej jednak pierwszym doświadczeniem prowadzenia przez Ducha było spotkanie ze świadkami Jehowy na placu zabaw w moim rodzinnym mieście, w Lublinie - wspomina o. Paweł. - Byłem wtedy w szóstej czy siódmej klasie szkoły podstawowej, bawiliśmy się z kolegami. Na ławce przysiadły dwie kobiety i zaczęły indoktrynować jakąś osobę. Dosiadłem się z ciekawości, co skończyło się spektakularną ucieczką sekciarzy. Patrząc z perspektywy czasu, nie wiem, skąd potrafiłem bronić wiary w zmartwychwstanie, boskość Jezusa, wybranie Maryi, Eucharystię... Byłem wtedy ministrantem. Nie wiem, w jaki sposób przychodziły do mnie konkretne słowa z Pisma Świętego. Do dziś, gdy o tym pomyślę, widzę działanie Ducha Świętego i prawdę słów Jezusa - opowiada.

 

Spontaniczne postanowienie

O. Mariusz Książek, franciszkanin, przekonuje na wstępie: „To niesamowite, że Duch Święty działa w nas nawet wtedy, gdy Go nie znamy”. I opowiada swoją historię. 

- Jeszcze kilkanaście lat temu słowa „Kościół”, „Duch Święty” były dla mnie tak obce jak „hadron bozonowy”. Długi czas zastanawiałem się, jak do tego doszło, że zacząłem świadomie wierzyć. Dziś wiem, że to Duch Święty upomniał się o mnie. To było w Środę Popielcową 1998 r. Katechetka z podstawówki poprosiła, byśmy wkleili do zeszytu karteczkę z postanowieniami wielkopostnymi. Ja napisałem, że codziennie będę na Mszy św. i przeczytam całą Ewangelię. Najdziwniejsze było to, że do tej pory nie lubiłem się modlić ani chodzić do kościoła; unikałem tego jak ognia. Biblii praktycznie nigdy wcześniej nie czytałem. Od tamtego dnia aż do dziś codziennie jestem na Eucharystii i rozważam słowo Boże. Mieszkający we mnie od chrztu Duch Święty (chociaż nie wiedziałem, że to On!) rozkochał mnie w Bogu i Jego słowie. To On dał mi poznać, że Bóg chce, bym został kapłanem. Chwilę później dodał, że kapłanem w stroju franciszkańskim (śmiech!). Robił to tak subtelnie, że dopiero teraz mogę powiedzieć, iż to On! - opowiada o. Mariusz. 

 

Dzień pustyni

Zakonnik przekonuje, że wyraźnie czuje działanie Ducha Świętego, gdy spowiada i rozmawia z ludźmi. Duch podpowiada na modlitwie, co robić, by wykonywać dzieła Boże. W taki sposób w parafii powstała schola dziecięca i Wspólnota Modlitewno-Ewangelizacyjna św. Jana Chrzciciela.

- Szczególne doświadczenie Jego działania miałem podczas tzw. drugiego nowicjatu, gdy poprzez 30-dniowe rekolekcje szykowałem się do złożenia ślubów wieczystych. Dzień, o którym chcę powiedzieć, miał być inny niż wszystkie - mieliśmy wyruszyć w milczeniu na całodniową wyprawę, nie biorąc ze sobą nic do jedzenia i utrzymywać się z Bożej opatrzności (dodam, iż było to na Słowacji, pod granicą węgierską). Nie mogłem się doczekać, kiedy nadejdzie „dzień pustyni”. Gdy przyszedł, pogoda pokrzyżowała moje marzenia. Padało, było dość chłodno, bolała mnie głowa i na nic nie miałem ochoty - wspomina franciszkanin. 

- Poszedłem do kościoła, by się pomodlić. Tu było jeszcze gorzej, bo zupełnie nie mogłem się skupić. Zrezygnowany powiedziałem: „Panie, nie jestem nawet w stanie się modlić. Przyjmij zatem klęczące przed Tobą moje «zwłoki»”. W tym momencie wszystko się odmieniło: głowa przestała boleć, deszcz ustał, a ja nabrałem energii i postanowiłem ruszyć przed siebie. Poczułem niesamowitą obecność Pana. W myślach zacząłem powtarzać modlitwę: „Jezu, Synu Boga Żywego, ulituj się nade mną, grzesznikiem”. Szedłem przez wioskę i tą modlitwą ogarniałem jej mieszkańców. Idąc asfaltową ścieżką, minąłem po drodze ze 30 rozjechanych przez samochody węży. Gdy doszedłem do wierzchołka pobliskiego wzniesienia, skąd miałem zawrócić do klasztoru na kolację, zobaczyłem na jego szczycie piękny malowany krzyż z medalionem, na którym widniał wizerunek Matki Bożej z Lourdes. Z pagórka rozciągał się cudowny widok na sąsiednią wioskę. Całe to zdarzenie było dla mnie nauką od Ducha Świętego na moje rozpoczynające się życie zakonne - wyznaje o. Mariusz. 

Zaznacza, że to tylko jedno z jego doświadczeń Ducha Świętego. Podkreśla: „On działa zawsze i w każdym ochrzczonym, chociaż może tego nie rozumiemy. Nie wolno nam jednak marnować dawanych przez Niego szans na zbliżenie się do Boga”.

 

Dojrzewanie dla Boga

S. Iwona Kopacz, uczennica Boskiego Mistrza, podkreśla, że miejscem działania Ducha Świętego jest serce. Tłumaczy, że Duch jest tą osobą Bożą, którą - być może - odkrywa się najpóźniej na drodze życia konsekrowanego. - Najpierw pojawia się fascynacja osobą Jezusa jako przyjaciela i brata, potem następuje etap powierzania swojego życia Bogu Ojcu, a dopiero w wieku dojrzałym odkrywa się działanie Bożego Ducha, dzięki któremu możemy podejmować nie tylko decyzje dotyczące naszego życia, ale także dotyczące sposobów wypełniania powierzanego nam apostolstwa. Etap Ducha Świętego to w duchowości rodziny św. Pawła etap przygotowujący nas do ostatecznego spotkania z Bogiem - podkreśla. - Oczywiście może on trwać bardzo długo i wejście w ten etap wcale nie oznacza, że nieuchronnie zbliża się koniec naszego ziemskiego życia. Przypomina raczej, że dana osoba staje się coraz bardziej dojrzała w realizacji swojego powołania, otwiera się na działanie Boga w swoim życiu, pozwala się prowadzić. Początkowo może wydawać się, że Duch Święty towarzyszy nam jedynie w ważnych życiowych chwilach, że Jego obecność jest koniecznie potrzebna w trakcie rozeznawania powołania, podejmowania decyzji o tym, czy ta forma życia jest dla mnie, czy też nie. Z biegiem lat zaczyna się odkrywanie codziennych natchnień Ducha Świętego. Uleganie im prowadzi zawsze do dobra, od odkrywania nowych przestrzeni posługiwania, do którego Boski Mistrz nas zaprasza, i wcale nie musi wiązać się to od razu ze zmianą zajęcia, lecz np. ze zmianą jego jakości. Wreszcie przychodzi taki czas, gdy czujemy nieustanną obecność tego Ducha we własnej codzienności i coraz częściej, bardziej świadomie, staramy się Go wzywać, aby nieustannie nam towarzyszył. Trzeba jednak pamiętać, że On jest przy nas już od pierwszych chwil rozeznawania powołania - aż do oddania ostatniego tchnienia, by połączyć się z całą Trójcą Świętą w wieczności - tłumaczy s. Iwona.

Oceń treść:
Źródło:
;